Monika, www.chilifiga.pl
Paradoks porannego wstawania zawsze mnie będzie zadziwiał. W tygodniu nikt nie ma siły zwlec się z łóżka, natomiast w weekend wszyscy budzą się o świcie. Nie wiadomo po jaką cholerę. Dzisiaj wyjątkowo wstałam jako pierwsza i ta błoga cisza nakazała mi upiec puszyste ciasto z rabarbarem i truskawkami. I jeszcze garścią malin, żeby było wiosennie i owocowo.
Przepis pochodzi od niejakiej Babci Pelasi, której nie znałam osobiście, ale z opowieści mojej koleżanki jeszcze z czasów studenckich. Babcia Pelasia była mistrzynią ciast. I była babcią wyjątkową. Miała siwe włosy zaczesane w niewielki koczek, lekko się garbiła, a jej twarz pokrywała delikatna pajęczynka. Zamiast kremów używała oliwki z oliwek zmieszanej z miodem i żółtkiem, dzięki czemu jej cera była przecudnie apetyczna. Na tym w zasadzie kończyła się babciowatość Babci Pelasi. Jej poglądy, sposób mówienia, a nawet ubierania się przypominał raczej młodą dziewczynę, którą ktoś zamknął w kombinezonie siedemdziesięciolatki i zepsuł suwak.
Na szczęście Pelasia miała to gdzieś i nie przejmowała się opinią innych. Nie nosiła staników, bo ją uwierały, lubiła przezroczyste, zwiewne sukienki i głębokie dekoldy. Potrafła zjeść śledzia na ławce w parku i wymoczyć nogi w miejscowej fontannie. Jej dwudziestoparoletnia wnuczka spłonęła kiedyś piwoniowym rumieńcem, gdy usłyszała od babci słowo seks.
– Ja tylko mówię, że nie należy być biernym. W łóżku obie strony muszą się postarać, a wtedy przyjemność stanie się czymś naturalnym – oznajmiła pewnego dnia, słysząc jak jej niemrawa wnuczka rozmawia z koleżanką o tym, że nie zawsze jest fajnie. Następnie zjadła ze smakiem spory kawał tortu owiniętego czekoladowym płaszczem. Jadała go tym chętniej, im częściej rodzina wypluwała z siebie zwroty: cholesterol i cukrzyca, nie sprawdzając nawet czy rzeczywiście dotyczą one samej Pelagii. W odpowiedzi na te ataki, babcia piekła kolejne ciasta.
Ale kiedyś rozegrał się prawdziwy dramat. Babcia Pelasia nie informując nikogo sprzedała dom z wielkim ogrodem i kawałkiem stawu. I oznajmiła, że wyjeżdża do… Ghany. Ale o tym następnym razem. Na razie ulubione ciasto babci Pelasi w okresie rabarbarowym. Ucierane, puszyste i skandalicznie owocowe.
Potrzebujemy:
pół kostki masła
półtorej szklanki mąki
łyżkę mąki kartoflanej
2 łyżki mąki kukurydzianej
2 jajka
1 żółtko
pół szklanki cukru
cukier waniliowy
1,5 łyżeczki proszku do pieczenia
dwie łyżki konfitury z dzikiej róży (opcjonalnie)
łyżka octu malinowego (opcjonalnie)
No i owoce!! Rabarbar!
Na początek ucieramy masło z cukrami, a potem dodajemy po kolei pozostałe składniki i miksujemy wszystko na puszystą masę (z wyjątkiem konfitury z dzikiej róży). Ciasto wylewamy do formy (25 x 30 cm), wyłożonej papierem do pieczenia. Na górę wykładamy rabarbar i – jeśli lubimy – dodajemy do tego konfiturę z dzikiej róży, którą nakładamy łyżeczką w kilku miejscach na cieście. Pieczemy 40 minut (do suchego patyczka) w 180 stopniach (góra/dół). Ciasto posypujemy cukrem pudrem lub polewamy lukrem cytrynowym (cukier puder zmieszany z sokiem cytryny).
Więcej przepisów znajdziecie na blogu kulinarnym www.chilifiga.pl
moja babcia tez takie piekła mniam! jezu ale dostalam ochoty!