Choć przybywa w Poznaniu miejsc, gdzie smacznie i relatywnie tanio można zjeść obiad Polacy tylko w niewielkiej części stołują się poza domem. Wykupując abonament np. w stołówkach prowadzonych na wyższych uczeniach, np. u Królskiej w Collegium Historicum dwudaniowy obiad można zjeść już od 11 złotych.
Coraz częściej w podobnej cenie można dostać sporego schabowego z ziemniakami i surówkami w małych knajpach, funkcjonujących w ramach spółdzielni. Na przykład „U dziadka” na Wrocławskiej trudno nie tylko znaleźć wolne miejsce, ale także kilka, a nawet kilkanaście minut trzeba czekać na danie na wynos. Stali bywalcy, pracownicy staromiejskich sklepów i biur, mówią, że warto. Na tej samej półce cenowej znajdują się bary mleczne, ciągle funkcjonujące w szybko zmieniającej się gastronomicznej rzeczywistości. Wildecka Muszelka przeprowadziła się niedawno na Górną Wildę, działają także bary na placu Cyryla i na Szkolnej, jest także Caritas na Placu Wolności, choć po Euro ceny znacznie tam poszły w górę!
Schabowy “U dziadka” na Wrocławskiej
Ankieta przeprowadzona wśród klientów banku ING wykazała, że wśród osób pracujących tylko 15% jada obiady na mieście lub na stołówkach w dni robocze. Pozostali przynoszą jedzenie z domu (23%), większość jednak (62%) jada obiadokolację po powrocie z pracy.
Według Eurostatu wydatki Polaków na jedzenie na mieście (restauracje, kawiarnie, stołówki itp.) znacząco odbiegają od średniej krajów Unii Europejskiej. W Polsce ich udział w ogóle wydatków konsumpcyjnych w 2011 r. wyniósł 2,3%, wobec średniej unijnej 7,4% – niższy był tylko w Rumunii.
W stołówce w Collegium Histericum obiad często można zjeść w towarzystwie uniwersyteckich profesorów
Powrót na domowy wikt daje natomiast duże możliwości do oszczędności w krajach, które znalazły się w centrum kryzysu strefy euro. To właśnie Irlandia, Hiszpania, Cypr, Grecja i Portugalia otwierają stawkę państw z największym udziałem wydatków na jedzenie na mieście. W wymienionych państwach jest on blisko sześciokrotnie wyższy niż w Polsce (12,1 – 13,7% wobec 2,3%).
To i tak mniej niż w latach ubiegłych, co potwierdza, że w obliczu kryzysu mieszkańcy tych krajów zaczęli rezygnować z jedzenia na mieście. W całej Unii Europejskiej udział wydatków na jedzenie na mieście obniżył się między 2008 a 2011 rokiem średnio o około 6%.
Ciekawie na tym tle wyglądają Polacy, którzy nie mają zakorzenianego od pokoleń nawyku jadania poza domem, dlatego nie mają też oporów z powrotem do własnej kuchni. W Polsce udział wydatków na jedzenie na mieście obniżył się w stosunku do 2008 roku o 16% – tylko trzy kraje unijne odnotowały głębszy procentowy spadek (Bułgaria, Łotwa i Słowacja).
Jako ciekawostkę z historii warto przytoczyć dane z 1889 roku pochodzące z ówczesnego Urzędu Statystycznego.
W roku sprawozdawczym 1888/89 czynnych było w Poznaniu 313 restauracji, traktierni i szynkowni, co przy liczbie 68 tys. 318 mieszkańców dawało jeden lokal publiczny na 218 osób! Ponadto działało jeszcze 37 małych “handli gorącymi napojami” W miarę wzrostu liczby mieszkańców miasta ilość lokali prowadzących wyszynk napojów wyskokowych rosła. Władze miejskie, mając na uwadze budżet miasta, bez większych oporów udzielały koncesji na prowadzenie szynków.( Walka z pijaństwem w Poznaniu w latach 1890-1914, Waldemar Karolczak, KMP 4/2000)
Dodaj komentarz