Odwiedził mnie ostatnio Gerard, kolega z Nowego Yorku. Do Poznania przyjechał razem ze swoją żoną Celine i jej cudowną, uśmiechniętą mamą. Poprosili o pokazania miasta i jego atrakcji. Podczas spaceru stała się rzecz dla mnie niezwykła. Moi zagraniczni goście uświadomili mi, ze Poznań jak ciekawym i ładnym miastem z mnóstwem wspaniałych ludzi, cudownych miejsc, zakamarków i zabytków, które tworzą niedoceniany przez nas na co dzień klimat.
O atrakcjach Poznania, przede wszystkim tych gastronomicznych pisze Qlinarny QŃ (Street Food Polska)
Oprócz Starego Rynku, który urzeka mnie od lat, dostrzegłem również jeden z najpiękniejszych kościołów, czyli poznańską Farę razem z dawnym kolegium jezuickim, dziś Urzędem Miasta. Jeżeli traficie tam w letnie sobotnie przedpołudnie, możecie posłuchać koncertu organowego, który przeniesie nas w czasie i przestrzeni – magiczne doznanie!
Są słynne poznańskie koziołki, trykające się każdego dnia w południe, jest Zamek Cesarski Wilhelma II (dziś siedziba Centrum Kultury Zamek), jest też budynek, który być może za 200 lat będzie nazywany Zamkiem Grażyny Kulczyk, a dziś póki co, nosi nazwę Stary Browar. No i oczywiście turystom polecam moje ulubione miejsce – Jezioro Malta.
Niestety, co ze wstydem przyznaję, nie potrafiłem moim gościom opowiedzieć pasjonujących historii o budynkach mojego miasta, obiecałem nadrobić zaległości, ale na szczęście pojawiła się szansa, by zabłysnąć, słysząc pytanie: a gdzie będziemy dziś jedli? Zanim gdzieś pójdziemy pamiętaj, że my w USA mamy kryzys i nie jesteśmy taką zieloną wyspą jak Polska, dodała z uśmiechem Celine.
Od razu na myśl przeszły mi burgery, ale to by było przecież zbyt banalne, zbyt amerykańskie, zbyt oczywiste. Pizza? Makaron? Też jakoś nie. To musi być coś polskiego, wielkopolskiego, najlepiej z poznańską nutą. Pomyślałem o tradycyjnych pyzach z sosem i kaczką, ale mój ulubiony lokal, w którym zazwyczaj jadam to danie, jest za daleko od centrum, w związku z tym, w głowie urodził się szybki pomysł. Zapraszam do Chatki Babuni na Wrocławską.
Przed lokalem zastajemy, robiącą spore wrażenie, kolejkę! To może oznaczać, że albo dobrze tu karmią albo obsługa się nie wyrabia. Czekamy. Wreszcie po paru minutach wchodzimy do środka. Dwupoziomowy lokal fajnie urządzony, miła muzyka w tle, przy stolikach ponad 100 osób.
Karta menu jest zadziwiająco długa, z ogromem dań. Wybór nie jest prosty, ale dziś, skoro ma być po poznańsku, więc zamawiamy Pyry z gzikiem. Czyli tłumacząc przybyszom: ziemniaki w mundurkach i odpowiednio przyprawiony ser twarogowy rozrobiony ze śmietaną, choć bywa, że także mlekiem lub jogurtem, z dodatkiem cebuli i szczypiorku).
Pyra obłędnie pachnie jak u mojego dziadka na wsi, gdy piekł ziemniaki dla całej rodziny. Ten zapach nastraja mnie niezwykle sentymentalnie! Zachęcam moich gości, by rozkoszowali się aromatem i uczę ich wymawiania słowa „gzik”. Coś mi się wydaje jednak, że po powrocie do Ameryki będą przekonywali swoich znajomych, że zamiast „gzika” jedli „dzika”.
Pierwszy raz widzę tak podane pyry z gzikiem. Zazwyczaj dostajemy ziemniaka przekrojonego na pół, z porcją twarogu. W Chatce plastry pyry są fajnie przypieczone, sam gzik, niestety nie powala, ale jest solidnie doprawiony i smaczny. Trochę zadziwia mnie pomidor i sałata na talerzu, wydają mi się tu lekko nie na miejscu.
Celine podsumowuje ”It’s strange, but delicious” (dziwne to, ale smaczne) i dodaje: „Ćmaćny dzik”.
Zamawiamy też Kaszę gryczaną (15,99 zł za porcję) z wędzonym łososiem, kwaśną śmietaną i koprem, a drugą porcję z sosem grzybowym, rukolą i parmezanem. Kasza jest uformowana w trzy fajne, duże, chrupiące placki.
Danie wygląda świetnie i jest dla mnie totalnym zaskoczeniem. To całkiem ciekawe podejście do podania kaszy gryczanej, która zawsze kojarzyła mi się bardziej z jałową nudą niż czymś naprawdę smacznym. Świetnie doprawione, chrupiące placki sprawiają, że wszyscy zajadamy się z uśmiechem na twarzy. W przerwach między jednym kęsem a drugim, z ust znajomych padają słowa zachwytu typu: „It’s OK!”, „Super!”, „Delicious!”, a nawet „Pyśna Kasia”.
Na stole pojawia się kolejna potrawa, coś z czego ten lokal słynie najbardziej, czyli Pierogi, które podają tu na 3 różne sposoby: z wody (14,49zł/5szt. lub 18,49zł/9szt.), z pieca (15,99zł/3szt. lub 20,99zł/5szt.) i z kruchego ciasta (17,99zł/3szt. lub 22,99zł/5szt.).
Zamówiliśmy wersję z pieca bo gotowane wydały mi się zbyt banalne. Samo ciasto jest w smaku zbliżone do tego wykorzystywanego w pasztecikach, ale czuć, że jest lekko zmodyfikowane, żeby uzyskać chrupkość. Świetnym pomysłem jest to, że można zamówić pierogi, każdy z innym nadzieniem. Decydujemy się zamówić następujące:
1) Wiejski (wątróbka drobiowa, jabłko, cebulka, pieczarki, wytrawne wino),
2) Z piekła rodem – pikantny (wołowina, cebulka, ogórek, papryczki chilli i pepperoni),
3) Włoska robota (pomidory smażone w aromatycznym czosnku, cebulka, świeża bazylia i mozzarella, posypane tartym parmezanem)
4) Z łośkiem (łosoś, sos Philadelphia, ogórek, świeży koper).
I jeszcze jeden – na słodko.
W Chatce Babuni na posiłek trzeba czekać od 20 do nawet 40 minut. Wielu może uznać to za wadę tego miejsca, ale zakładając, że każde danie jest robione (jak twierdzą właściciele) „na świeżo”, trudno oczekiwać, że będziemy obsłużeni jak w barze szybkiej obsługi.
Pierogi pojawiają się na stole, a znajomi robią coś, co sprawia, że stają mi się jeszcze bliżsi, otóż wyciągają telefony i robią zdjęcia! Cieszę się, że jedzenie w Poznaniu może być także turystyczną atrakcją.
Pierogi wyglądają bardzo dobrze, jednak w ich smaku czegoś mi brakuje, przyprawowych detali, szczególików. Ciasto mogłoby być bardziej chrupiące, a farsz lepiej dobrany/zbudowany. Moi amerykańscy goście są jednak bardzo zadowoleni, może więc szukam dziury w całym.
Na sam koniec trafiają na stół szare kluchy z sosem kurkowym (15,99 zł).
Danie było ogólnie smaczne, ale wspólnie stwierdziliśmy, że ze wszystkich jedzonych tego dnia, było najsłabsze (z drugiej strony życzyłbym sobie, żeby w wielu lokalach tak smakowało najlepsze danie).
Rozsądne ceny to duży plus tego miejsca. Smakoszom odradzam natomiast wybór stolika przy wejściu. Ciężko tam zjeść w spokoju czując na sobie wzrok ludzi oczekujących na wolne miejsce.
Choć nie jestem zwolennikiem długich kart z ogromną ilością dań (bo często niestety bywa tak, że jak chcesz być we wszystkim genialny to nagle okazuje się, że stajesz się tylko dobry/przeciętny) to w Chatce Babuni liczne potrawy bronią się zarówno przystępną ceną jak i przyzwoitą kuchnią.
Wychodząc z lokalu mama Celiny całuje mnie w policzek mówiąc: „Cienkuje, była pyśna”. Ufff, pomimo mojego braku wiedzy o mieście dzień się udał, obronił się polskim, tradycyjnym jedzeniem.
pierogi sa naprawde zajeb..e, przede wszystkim zasmażane, a te z wody jak u babci! rzadko chwale knajpy, ale tam jest naprawde fajnie i nie drogo a moj maz sie najada, co w restauracji nie jest dla niego zbyt czeste
fakt czesto tam kolejka – tak samo jak na Wroclawskiej do U dziadka! czyli ze dobrze gotuja!
mniam mniam piśne :p
Ten gzik nie wygląda zachęcająco niestety 🙁