Sport

Koszykówka: Pełna hala kibiców na Kociewskich Diabłach

Enea Basket Poznań - PGE Turów Zgorzelec  Foto: lepszyPOZNAN.pl/Piotr Rychter

Przed tym spotkaniem prześledziłem, zapewne nie ja jedyny, wyniki spotkań naszych sobotnich rywali. Już to dawało powód, żeby sądzić, że będzie to spotkanie bardzo trudne, a o zwycięstwo możemy się pokusić, jeżeli zagramy na najwyższym, osiągalnym dla nas poziomie. Mówiąc prościej popełnimy mniej błędów niż przeciwnik, bo jak mówią znawcy tego sportu: koszykówka jest grą błędów. Niestety, ale tych popełniliśmy więcej od drużyny pomorskiej i tym razem nie mogliśmy się cieszyć ze zwycięstwa. Łacińska maksyma mówi: errare-humanum-est, ale czy to oznacza, że możemy rozgrzeszyć naszych zawodników „bez mrugnięcia okiem”? Ostrożny jestem w swojej ocenie i czekam na opinię trenera, ale przecież jak każdy też mam swoje spostrzeżenia.

Opierając się na statystykach można zauważyć, że nie był to zły występ naszej drużyny pod względem ofensywnym: 80 zdobytych punktów, dobre wskaźniki skuteczności rzutów za 2 i 3 punkty i prawie tradycyjnie fatalne za 1 punkt. Byłoby znacznym uproszczeniem powiedzenie, że pokonały nas właśnie te rzuty, ale część prawdy w tym jest. Rywal nie trafił 3 rzutów z wykonywanych 23 tego typu rzutów, my natomiast nie trafiliśmy 7 z wykonywanych 15, czyli prawie 50%. Przecież to wszystko ma niebagatelne znaczenie w meczu wyrównanym. Poza tym większa liczba rzutów wolnych może świadczyć o błędach w obronie. Inna sprawa, już nieraz poruszana przez trenera, to nasi młodzi i bardzo młodzi młodzieżowcy, którzy wypadają różnie na tle młodzieżowców w innych drużynach. Tylko to nadmieniłem i nie będę tego rozwijał, bowiem nieraz już o tym pisaliśmy i mówiliśmy.

Osobne słowa kieruję do kibiców. Po raz pierwszy mogliśmy zorganizować mecz z wykorzystaniem wszystkich miejsc w hali. Było nas więcej i za to Wam dziękujemy, ale mamy nadzieję, że porażki, które pewnie się jeszcze zdarzą, nie ostudzą Waszego zapału, a może uda się jeszcze zwiększyć Waszą „moc”. Mam swojego ulubionego kibica, który zapewne domyśla się, że to o Nim mowa. Tacy kibice są na wagę złota, a pamiętajmy, że w obliczu obecnej inflacji złoto ciągle zyskuje na wartości. Ja tu gadu gadu, a mecz się zaczął.

I to jak? Ruszyliśmy ostro z kopyta: 3:0, 5:0, 7:2, 10:2, 13:2 /6’:22’’/. Co się dzieje? Za długo oglądam koszykówkę, by się łudzić, że tak będzie trwać i trwać i trw…. Tym bardziej, że drużyna gości słynie z „rzutowszczików”, a tymczasem ich wskaźniki to: nieco ponad 22% za 2 punkty i 14,7% za 3. To nie potrwa wiecznie i nie trzeba być jasnowidzącym. Odrabiają straty i 1 minutę przed zakończeniem kwarty jest już tylko 17:13, a zdobyty przez nas punkt ustala wynik pierwszej kwarty: 18:13. Niestety, ale jest to jedyna wygrana przez nas kwarta.

W drugiej już jest znacznie trudniej. W 6’:50’’ goście wyrównują, ale my nie dajemy za wygraną i dalej walczymy o prowadzenie. Teraz przeplata się raz remis, raz nasze prowadzenie i tak do 7 sekund przed zakończeniem drugiej kwarty, gdy zawodnicy SKS uzyskują 2 punktowe prowadzenie. Zatem pierwsza połowa kończy się prawie remisowo 38:40. Jasne, że każdy zadaje sobie pytanie co dalej? Niepokój musi budzić znaczna poprawa skuteczności zawodników drużyny przyjezdnej, która po 2 kwarcie wynosi już odpowiednio: 42,1% za 2 i 36,4% za 3 punkty. Nasze wskaźniki też nie są złe, ale ciągle się zmagamy z celnością rzutów wolnych. Może linia, zza której egzekwuje się rzuty wolne, po tej stronie boiska została namalowana za daleko?

Po wyjściu z szatni, co było niezbędne, by kontynuować mecz, rozpoczyna się trzecia, ale jeszcze nie decydująca kwarta. Ta niestety w naszym wydaniu jest najsłabsza. Tracimy dystans do rywala, który na koniec tej kwarty powiększa przewagę do 12 punktów. Jest też pozytywny akcent w naszych poczynaniach. Poprawiamy skuteczność rzutów wolnych z 40% na 46,2%.

Szybko przechodzimy do ostatniej kwarty, czyli odsłony meczu, bo w tej jeszcze będzie się działo. Przez pierwszych 5 minut tej kwarty mozolnie odrabiamy straty. Mozolnie, czyli nie tak od razu, raz odrabiamy, raz tracimy, aż wreszcie dochodzimy rywala na 3 punkty: 68:71 /5’:07’’/. Jeszcze raz zespół pomorski zwiększa przewagę do 6 punktów, by po celnym rzucie Marcina Tomaszewskiego zmniejszyć ją do 4 w 4’:46’’ /70:74/. Chyba wtedy jest to przełomowy moment meczu, gdy piłka rzucona przez Michała Wielechowskiego jakimś cudem wypada z kosza. Przecież ona już w nim była. Zdobytych 6 kolejno punktów przez zawodników SKS jest już stratą nie do odrobienia i ostatecznie po dorzuceniu jeszcze kilku punktów przez każdą drużynę zostaje ustalony wynik spotkania 80:89, który jednym sprawia sporo radości, innym znacznie mniej.

Zanim zabierze głos trener Pan Przemysław Szurek, wyrażę jeszcze swoją opinię. Z porażkami też musimy się umieć pogodzić, i to nic trudnego, gdy przegrywa rywal. Trudniej, gdy przegrywamy my, ale to jest wkalkulowane w każdą rywalizację sportową, a w naszym przypadku wynika to z realnych naszych możliwości. Jestem pewien, że jeżeli zrealizujemy, wynikający z wielu obiektywnych przesłanek, nasz plan przewidziany na ten sezon, kolejny będzie dużo lepszy. Czas zmienić autora opinii i oddać głos trenerowi Panu Przemysławowi Szurkowi:

Ulegliśmy naprawdę klasowej drużynie, ale tym razem czuję złość po porażce i nie szukam usprawiedliwień klasą rywala. W kilku kluczowych sytuacjach nie byliśmy wystarczająco agresywni w obronie na naszej połowie czy w transmisji defensywnej. Do tego liczba przestrzelonych, teoretycznie najprostszych, rzutów wolnych czy tych spod kosza nie pozwoliła nam tego meczu wygrać. Chciałem jednak docenić Marcina Tomaszewskiego, który naciskał cały mecz zawodników przeciwnika na piłce na całym boisku, a do tego był jeszcze bardzo skuteczny w ataku. Myślę, że musimy poskładać naszą obronę w całość, aby zaangażowanie i jakość defensywna dotyczyła wszystkich graczy, a nie tylko kilku. Wówczas będziemy mogli myśleć o powrocie na ścieżkę zwycięstw, w innym przypadku czeka nas koszykarki hazard.

Suzuki 1LM Enea Basket Poznań – SKS Starogard Gdański 80:89 /18:13, 20:27, 16:26, 26:23/

Punkty dla Enei zdobyli: M. Tomaszewski 25, 3×3, M. Dymała 12, 7 zb., W. Fraś 9, 3×3, 5 zb., M. Wielechowski 9, 2×3, J. Nowicki 7, B. Ciechociński 6, 1×3, J. Fiszer 6, I. Maćkowiak 3, 1×3. J. Simon 3.

– dla SKS najwięcej punktów zdobyli: F. Małgorzaciak 22, 2×3, 6 zb., W. Czerlonko 20, 3×3, 5 zb., P. Lis 19, 3×3, J. Motylewski 11, 7 zb.

Chyba byłoby dziwne, gdybym na meczu nie spotkał Zygi, Binia i Edy. Jo żem szpekłym jeszczyk przed meczem wew tabele, na którnym miejscu jezd ta ichnio mana. Tej, uni są wyży niż my i uni pacli te dzikie proszczoki i to wiela! Wygrać zez nimi nie bydzie takie pojedyńcze. Guli tegu miołym galary, że dotaniymy wew cynder. To, że my dostali wew gor, to żadno poruta, tym barzy, że te nasze szczuny chapali oż się feste szpycowało. Trzebno by być szplinem, żeby uwożać, że wszystko wygromy. Kontynuował Zyga. A teroz zaś patrzcie, my już grali zez wszystkimi manami, oprócz Kotwicy, którne są wew czołówie, to może teroz pójdzie lekci i bydymy mieć ucieche zez wygranych?, dodał Zyga. Ady idź, co ty blubrosz? Wtrącił się Biniu. Zez wygranych bydymy może mieć ucieche, ale zaś patrz, nie bydzie wcale lekci, bo many są wyrównane i kożden wynik jezd możliwy. Łe jery Biniol, nie bądź taki brynkot. Nie dawał za wygraną Zyga. Tej, a wiysz co mi sie jeszczyk widzi, to to, że chapią, a nie bimbają sobie. Tedy nawet jak dostaną wew gnot znaczy sie, że inacy nie szło i nie bydymy brawyndzić, dokończył Zyga. A mi się widzioł taki niby chłopyszek zez ichniej many, un mioł 13 na krybunie i zez przodka tyż. Dorzucił jeszcze na koniec Eda, po czy się umówiliśmy na następny mecz.

Tekst Adam Lejwoda,

Użyte w artykule zdjęcia: lepszyPOZNAN.pl/Piotr Rychter

Dodaj komentarz

kliknij by dodać komentarz