Wybory nie miały w Poznaniu wywołać estetycznego kataklizmu. Kandydaci swoje wyborcze portrety wieszać mieli tylko w miejscach do tego przeznaczonych. W wielu miejscach stanęły specjalne konstrukcje mające ukrócić plakatową destrukcję.
Jak się jednak okazało kandydaci i ich sztaby wyborcze potrafiły sobie poradzić nawet z tymi ograniczeniami. Każdej startującej w wyścigu sile politycznej przysługiwała określona powierzchnia. Wyklejając jednak plakaty trudno było to robić z linijką i kalkulatorem. Efekty można oglądać między innymi w samym centrum naszego miasta.
Od frontu cała ta polityka jeszcze jakoś wygląda – z naciskiem na “jakoś”. Od zaplecza już nie jest tak różowo. Gdzie podziało się poznańskie zamiłowanie do porzundku? Kusi nas zapytanie poszczególnych komitetów o taką reklamę, ale podejrzewamy, że za ten bałagan odpowiadają nie oni, a “tamci” – z innych komitetów, którzy zrywają, niszczą, bałaganią. Może jednak zapytamy?
Dodaj komentarz