Sport

Przerwana passa Enea Basketu Poznań

Enea Basket Poznań - Górnik Włbrzych  Foto: lepszyPOZNAN.pl/Piotr Rychter

Była niedziela 12 lutego, godzina 18:00, gdy naprzeciw siebie stanęły dwa zespoły w kolejnej rundzie rozgrywek 1LM w koszykówce. Zespoły, które w ostatnich pięciu spotkaniach nie poniosły porażki. Czy to oznaczało, że byli to równorzędni rywale? Oczywiście, że nie. Zespół Górnika miał wprawdzie taką samą liczbę meczów /serię/ bez porażki jak my, ale wygrał z drużynami z góry tabeli, my natomiast z drużynami z dołu tabeli. Już to świadczyło, że to nie była ta sama jakość zwycięstw. Przewaga drużyny gości polegała również na tym, że zdecydowanie przewyższali nas pod względem fizycznym /tym bardziej gdy zabrakło Kuby Simona/, dłuższą ławką rezerwowych, na której zasiadali zawodnicy, którzy jeszcze niedawno grali w pierwszej piątce i co tu dużo mówić: jakością gry. Potencjał był niestety, ale istotnie większy po stronie wałbrzyszan. Czy była szans na zwycięstwo? Nawiązując do dużo wcześniejszego określenia, że w tej lidze w tym roku każdy może wygrać z każdym, można powiedzieć, że była, ale… I tutaj napotykamy przeszkodę w odpowiedzi, a stanowi ją spójnik „ale”. Szansa byłaby, gdybyśmy się wznieśli nie na wyżyny, ale szczyty swoich możliwości. Namiastkę wyżyn mieliśmy do 4:44 minuty drugiej kwarty, czyli w pierwszej połowie meczu. Niestety później mecz potoczył się inaczej.

Pierwsze minuty, a właściwie cała pierwsza kwarta, jest wyrównana. Notujemy albo remis, albo nieznaczną dwupunktową przewagę to jednej to drugiej drużyny. Na tle rosłego zespołu wałbrzyskiego poczynamy sobie dobrze, a może nawet bardzo dobrze. Nieźle funkcjonuje obrona, a także atak, a naszą zdobycz punktową można przyrównać do średniej z innych meczów, mimo, że trafiliśmy tylko jedną trójkę /goście zresztą też/.

Na początku drugiej kwarty odrabiamy trzypunktową stratę, by po 7,5 minutach wyrównanej gry w tej kwarcie, objąć najwyższe nasze prowadzenie w tym meczu: 39:33. Oczywiście, że na taką sytuację boiskową reaguje trener gości i zmienia system obrony na obronę strefową. Zupełnie nam nie odpowiada ta zmiana, która skutkuje 5 stratami w zaledwie 2 minutach, a to przekłada się na stracone punkty. Z 39:33 „zrobiło” się 39:45. Jeszcze zmniejszamy w tej kwarcie prowadzenie drużyny Górnika do jednego punktu – 44:45, ale goście dorzucają 4 i po drugiej kwarcie notujemy wynik 46:50. Atak jak widać pracował dobrze, obrona gorzej. Wielokrotnie powtarzałem i powtarzam, że chociaż kiedyś uprawiałem koszykówkę, nawet nie śmiem powiedzieć, że grałem, to to była zupełnie inna gra. Dlatego na obecnej się nie znam, ale mam coś na kształt wiedzy przez „zasiedzenie”. Rzeczywiście sporo nasiedziałem się na meczach koszykówki i stąd obawa, która pojawiła się w drugiej kwarcie, gdy trafiliśmy siódmą trójkę /sześć w tej kwarcie/. Przecież tak nie będzie zawsze, trójki to nie nasza domena! No i stało się.

Na początku trzeciej kwarty Górnik dokonuje dzieła zniszczenia. Seria 0:9 wyprowadza drużynę przyjezdną na 13 punktowe prowadzenie. To żadna nowość i nie takie straty drużyny odrabiają, ale znacznie większy niepokój budzi dość nieporadna nasza gra. Mocno naciskani rozgrywający gubią się w akcjach zaczepnych i powodują straty drużyny. Określiłbym to jako brak efektywności w grze. Ponieważ nieporównywalnie słabsza jest skuteczność naszych rzutów, na skutki takich poczynań nie trzeba długo czekać. Po 7 minutach gry trzeciej kwarty przegrywamy 20 punktami, a ponieważ nie ma żadnych znamion poprawy gry naszej drużyny, został już wyłoniony zwycięzca. Dodam tylko, że na 15 rzutów za 3 punkty pierwszej połowie meczu trafiliśmy 7 razy, w drugiej na taką samą liczbę rzutów trafiliśmy tylko raz.

Koniec meczu i rezultat 66:85 pewnie krzywdzący trochę nas, ale zwycięstwo Górnika absolutnie zasłużone. By nie być zbyt krytycznym musimy uwzględnić okoliczności łagodzące „wyrok”. Jesteśmy beniaminkiem, mamy inne aspiracje niż drużyna Górnika, zdarzają się mecze słabsze i dobrze, ponieważ uczą pokory, mamy skład nieporównanie mniej wyrównany niż nasz wczorajszy przeciwnik, rywal miał znacznie mniej słabych punktów, a na pewno bardzo dobrego rozgrywającego. Zresztą uznanego za najlepszego zawodnika meczu. Może zabrzmi to dziwnie, ale przegrana niczego nie oznacza. Przegraliśmy bitwę, ale nie wojnę. Nikt rozsądny nie pomyślał, że pięć kolejno wygranych meczów oznacza 5 następnych, a może już wszystkich do końca sezonu zasadniczego! Spokojnie, róbmy swoje, a cel zostanie osiągnięty, co nie oznacza, że wczoraj nie chcieliśmy wygrać. Chcieliśmy, ale to było ponad nasze możliwości. Zapewne wszyscy podobnie jak ja chcemy wysłuchać opinii trenera Pana Przemysława Szurka:

Graliśmy dzisiaj z zespołem, który mierzy w awans do ekstraklasy i było to widać na boisku. Przez 17 minut pierwszej połowy prezentowaliśmy kapitalny basket po obu stronach boiska i nagle od stanu 39-33 kompletnie załamało nam się to spotkanie z powodu zmiany obrony Wałbrzycha, która wytrąciła nam kompletnie ofensywny flow. W starciu z takim przeciwnikiem musielibyśmy w wielu elementach wznieść się na wyżyny, to nam się nie udało, Górnik był po prostu lepszym zespołem. Nie zmienia to faktu, że od wtorku wracamy do treningów i postaramy się przygotować jak najlepiej do kolejnego meczu.

Enea Basket Poznań – Górnik Trans.eu Zamek Książ Wałbrzych 66 – 85 /20:23, 26:27, 10:23, 10:12/

Punkty dla Enei zdobyli: M. Wielechowski 15, 3×3, J. Nowickim 11, 1×3, M. Dymała 9, 1×3, 7 zb., P. Stankowski 9, 1×3, J. Fiszer 6, W. Fraś 6, 6 zb., M. Tomaszewski 5, 1×3, B. Ciechociński 3, J. Andrzejewski 2.

– dla Górnika najwięcej punktów zdobyli: A. Chidom 19, 1×3, 7 zb., P. Niedźwiedzki 16, 1×3, 5 zb., M. Sitnik 15, 1×3, B. Majewski 7, 1×3, M. Stopierzyński 7.

Z Zygą, Biniem i Edą przed meczem tylko pokiwaliśmy sobie. Potwierdziliśmy w ten sposób swoją obecność. Więcej czasu mieliśmy po meczu. Ze zdziwieniem, ale też i z jakąś satysfakcją zauważyłem, że wcale nie byli rozczarowani meczem. Tej zaczął Zyga. Łe tam, dostali my wew gor, ale nic takiygu sie nie stanyło. Zobocz patrz jaką mane uni mają. Ginoli to mają na pynczki, a u nos to buło cwaj: Fraś i Ciechu. Reszta nie powiym, że kakaludy, ale już nie takie łyngole. Trzebo by być szpliniatym, by uwożać, że teroz to my bydymy wszystko wygrywać. To nie jezd takie pojedyńcze. Jeszczyk nie roz dostaniemy wew cynder, ale tyż trzebno powiedzieć, że pierwszo połówa była palce lizać, a tej mi sie nie rozchodzi o tą połówę, co to nie palce, ale kieluńdek się liże. A wy co powiecie? Zwróciłem się do Binia i Edy. Zyga mo recht i tyla.

Tekst Adam Lejwoda

Użyte w artykule zdjęcia: lepszyPOZNAN.pl/Piotr Rychter

Dodaj komentarz

kliknij by dodać komentarz