„Poezja” może kojarzyć się źle – ze szkolną mordęgą interpretacji wiersza. Ale może też być przygodą, spotkaniem z wyjątkowym człowiekiem, słowem, które powoduje, że jest nam w życiu po prostu lepiej. Czasem są to słowa otuchy, kiedy indziej ostrzeżenie przed złym. To może być także zapomnienie. Ale skoro za pisanie wierszy biorą się pracownicy korporacji, pr’owcy i marketingowcy to raczej o poezji i literaturze nie zapomnimy, a może nawet częściej będziemy sięgali po tomiki wierszy te drukowane i te pokazywane w sieci.
A poezja ma się dobrze, mówiła Kira Pietrek, laureatka pierwszej Poznańskiej Nagrody Literackiej – Stypendium im. Stanisława Barańczaka i specjalistka od reklamy, wyróżniona wcześniej kilkunastoma prestiżowymi laurami – ale branży marketingowej.
Że nie jest tak źle z tym czytaniem, potwierdzały tłumy uczestniczące w wydarzeniach Poznania Poetów. Sześć intensywnych festiwalowych dni, performance na ulicach, kilkadziesiąt spotkań z poetami z Polski ale też Ukrainy, Bałkanów, Niemiec czy Stanów Zjednoczonych.
Gdzie się obrócić, wszędzie festiwal – w Poznaniu, we Wrocławiu, w Krakowie, w Lublinie. Jeszcze jeden, kolejny, znowu – pisał w zaproszeniu kurator Poznania Poetów, prof. Piotr Śliwiński
Nasz festiwal – poznański – perfekcyjnie przygotowany, zdjął z literatury klątwę ekskluzywności. Okazał się oryginalnym połączeniem klasycznych spotkań poetyckich z wchodzącymi w miejską tkankę artystycznymi wydarzeniami. „Poznań Poetów” trafił zarówno do sprofilowanego uczestnika kultury, jak i do osób, które na co dzień nie interesują się literaturą.
Gdybyśmy startowali w konkursie na największy festiwal poetycki, to pewnie byśmy go wygrali. Jednak nie ma takich konkursów. Nie chodzi jednak o to, żeby się ścigać na liczbę autorów, wydarzeń i festiwalowych dni. Ale trzeba powiedzieć, że przez 6 ostatnich dni na festiwalu Poznań Poetów zaprezentowaliśmy 60 gości, wielu wybitnych autorów z różnych części Polski, Europy, a nawet zza Oceanu. To właśnie oni uświadamiają nam, jak bardzo jesteśmy ubożsi o te języki, o te wiersze, których nie znamy, które do nas nie docierają, bo nikt ich jeszcze nie pretłumaczył na język polski. Dzięki festiwalowi nadrabiamy zaległości – tak wydarzenie podsumowuje Joanna Przygońska, kierowniczka działu ds. literatury CK Zamek
Znakomitym przykładem z jednej strony były tu autorski performance Eugeniusza Tkaczyszyna Dyckiego w pełnej Sali Wielkiej Centrum Kultury Zamek, warsztaty prowadzone po angielsku, a z drugiej literacki ring. Do publicznej rywalizacji w poetyckim slamie stanęło kilkudziesięciu poetów, najpierw w długich eliminacjach, potem w walkach na słowo. Swoje wiersze czytała pani z telewizji, studenci kierunków wszelakich, mocno zaprawiony życiem pan Marian, a pewien slamer z Krakowa próbował nawet popełnić literackie seppuku.
Na którymś spotkaniu festiwalowym ktoś mnie zaczepił, mówiąc: „Niech już przestaną gadać, my czekamy na wiersze”. Sprawdziły się trzy wieczory z czytaniami – Andrzej Sosnowski, Eugeniusz Tkaczyszyn-Dyski, Janusz Rudnicki – nie tylko z tego powodu, że ci autorzy zawsze prezentują się świetnie, ale właśnie dlatego, że poznańska publiczność jest spragniona wierszy. Natomiast najważniejszym punktem tych zagranicznych spotkań było posłuchanie melodii czy języka autorów – nawet nie zrozumienie tekstów, które były przecież tłumaczone, ale kontakt z oryginalną poezją. Bez literatury – powołuję się na słowa Zbigniewa Kruszyńskiego, pierwszego laureata Poznańskiej Nagrody Literackiej – świat byłby i trudny do zrozumienia, i nie do wytrzymania – mówi Joanna Przygońska, kierowniczka biura organizacyjnego Poznania Poetów.
Organizatorom udała się także rzecz prawie niemożliwa – tak przygotować spotkania z obcojęzycznymi poetami, że znikała bariera nie tylko literackiej interpretacji, ale samego rozumienia słów. Spora to zasługa tłumaczek m.in. autorskiego wieczoru Toma Healy. Amerykański poeta najpierw uwodził, opowiadał o zachodach słońca nad Wartą, o zakochanych młodych ludziach i tatuażach ze słowami, które pojawiają się na jego ciele po ważnych życiowych wydarzeniach.
Być może jakiś tatuażysta z klubu na Św. Marcinie wydziergał już na jego ramieniu serce z napisem Poznań Poetów.
Byla moc!