Dziś rozpoczyna się piąta, jubileuszowa edycja Festiwalu Młody Teatr Niezależny. Do soboty na deskach Teatru Ósmego Dnia będzie można zobaczyć poznański Teatr Palmera Eldritcha z premierowym spektaklem “Alien”, gdański Teatr Zielony Wiatrak ze spektaklem “Kręgle” oraz Teatr Realistyczny ze Skierniewic z projektem “Busz po polsku”.
Teatr Palemra Eldritcha z Poznania zaprezentuje się widzom już dziś. Sztukę „Alien” wyreżyserował Palmer Eldritch.
Przedstawienie powstało we współpracy z nowojorskim dramaturgiem Howardem Pflanzerem, który zafascynowany spektaklem Jarzenie, zaproponował zespołowi wspólne teatralne przedsięwzięcie. Spotkanie artystów zaowocowało dziełem poruszającym, a zarazem ironicznym, pełnym oryginalnego poczucia humoru i śmiało eksplorującym popkulturowe mitologie.
W tym spektaklu ekologiczne paranoje spotykają się z hipotezami o pozaziemskich cywilizacjach, a poznańska grupa komunikuje się z amerykańskim freakiem. Czy ocean, który dzieli twórców jest barierą dla wyobraźni? Kim naprawdę są Obcy i czy rzeczywiście są wśród nas? Jak wielki jest Twój ekologiczny ślad i czy Nasza planeta na pewno należy do nas? Czego pragną Ci, którzy byli Tutaj przed nami?
Scenariusz: Teatr Palmera Eldritcha (w składzie: Aga ta Elsner, Marcin Głowiński, Elżbieta Janicka, Kuba Kapral, Tomasz Michniewicz) oraz Howard Pflanzer
Muzyka: Jacek Kolasa
Video: Jacek Kolasa, Marek Straszak
Współpraca kostiumograficzna: Edyta Moczulska
Produkcja: Stowarzyszenie Artystyczne KOLEKTYW oraz Teatr Ósmego Dnia
W piątek (6.05) zapraszamy na przedstawienie “Kręgle” Teatru Zielony Wiatrak z Gdańska, którą reżyserowali Marek Brand i Jacek Majok.
Dwóch graczy. A może jeden? Który, siłą swych przekonań i wierzeń, niczym kulą próbuje zbić pionki pytań, wątpliwości wynikających ze zderzenia z mocno sfatygowanym obliczem swej egzystencji. Spektakl Marka Branda, tak niejednorodny w swej wymowie, skłania odbiorcę do sięgnięcia po różnorodne, nie tylko freudowskie, instrumentarium interpretacyjne.
Mężczyzna stojący z przodu sceny nerwowo postukuje nogą. Sylwetka oświetlona jest nikłą poświatą czerwonej lampy. Nagle światło gaśnie. Sala pogrąża się w ciemności i monotonnym dudnieniu muzyki. Oko nieprzyzwyczajone do jasności ponownie drażni światło wiszących w rzędzie lamp. Za ich sprawą i wspomnianych “niepokojących” dźwięków przestrzeń sceny ulega transformacji w rodzącą klaustrofobiczne uczucia celę na podobieństwo kazamatów ubeckich. Nie tylko to skojarzenie jest bliskie więziennym lochom. Także rozmowa kwalifikacyjna, na którą przychodzi M, przeobraża się w coś na kształt przesłuchania, psychicznej katorgi zafundowanej przez swego niedoszłego pracodawcę.
Już od pierwszych słów, gestów, min, jakimi operuje D, wiemy, że nie reprezentuje on typowego środowiska współczesnej finansjery. Rozmowa zaś, jaką toczą bohaterowie, za każdym razem rozbija się o komunikacyjny mur agresywnych pytań i wynikających z tej słownej inwazji nieporozumień. Również M bardzo szybko zrzuca maskę pogodnie usposobionego showmana na castingu, zachwalającego siebie jako produkt wysoce wydajny w korporacyjnej branży. Tym samym pokazuje dokładnie to, co chciał ukryć, czyli swą nijakość, małość, nieporadność, ograniczoność, przede wszystkim zaś śmiertelność, a w śmiertelności tej swą nicość, która zatriumfuje wraz z zanikiem pamięci o nim u potomnych. Nie dochodzi do tego sam, rzecz jasna. Sokratejska prowokacja ze strony D, wsparta banalnymi do granic możliwości pytaniami: “po co?”, “dlaczego?”, zdziera zasłonę przemilczanych, wypartych ze świadomości prawd o swej egzystencji, o tożsamościowym zachwianiu i dylematach z tym związanych. Syndromem tego rozwarstwienia może być postrzeganie D jako swoistego alter ego M, w którym, jak w krzywym zwierciadle, przegląda się i z obrzydzenie m odwraca wzrok.
Jednym ze ślepych zaułków interpretacyjnych spektaklu “Kręgle” jest również ten, w którym D czai się jako demon, szatan we własnej osobie, wystawiający M na próbę. W zamian za posadę w swej firmę, proponuje mu wyrzeknięcie się Boga – symboliczną rezygnację z aksjologicznego bastionu, na którym domniemanie zbudował swe życie. Mroczny wygląd D, ubiór i elokwencja Asassella rodem z Bułhakowskiego dzieła oraz diaboliczny tembr głosu wcielającego się w tę rolę Jacka Majoka uzupełniły owo wyobrażenie. Apetyt na ujrzenie nowego odczytania starego jak świat motywu kuszenia człowieka przez szatana zostaje jednak brutalnie zdławiony. Wątek urywa się, w jego miejsce pojawia się zabawna opowieść z dzieciństwa o wyczynach M za czasów szkolnych, ściślej zaś o kradzieży kościotrupa z sali biologicznej.
Jednym z filarów dobrego przedstawienia jest tekst dramatyczny, który stanowi dla niego werbalną macierz. Między innymi dlatego sztukę Branda fundują same niemal superlatywy, gdyż wspiera ją bardzo dobry, solidny tekst, poruszający błyskotliwością, wychwyceniem newralgicznych punktów na mapie życia człowieka, dla której legendę stanowi owa jakże aktualna rama rozmowy kwalifikacyjnej, z szeregiem pytań, odpowiedzi (?), domówień i niedomówień. Uwagę zwraca ponadto naturalna spoistość wpisana w dramat, wyrażona na scenie płynnym, umotywowanym, jeśli nie tradycyjnym ciągiem przyczynowo-skutkowym, to słowem-kluczem czy też rozwiązaniem wizualnym, jakim są m.in. efekty świetlne i muzyczne. Monotonię pytań wciąż na nowo zadawanych przez D kruszy świetnie zaplanowany ruch sceniczny, a także znakomita, dynamiczna gra aktorska. Duet Majok i Brand pod banderą Teatru Zielony Wiatrak zaserwował widzom naprawdę ciekawą mieszankę zarówno tego, co dobre warsztatowo, przemyślane, ale i z gruntu spontaniczne, zwłaszcza w wykonaniu samego reżysera spektaklu.
Na “Kręgle” zatem wybrać się nie tylko można, ale wręcz warto. Spektakl ten wyróżnia poza ładunkiem refleksyjno-estetycznym także element bliskości aktora z widzem, za sprawą skonstruowanej w kształcie litery U widowni. Poza tym liczy się lokum. Dla mnie potencjał artystyczny zakątka, w którym swe pomysły sceniczne realizuje twórca “Drapaczy chmur”, jest fenomenem na całym Wybrzeżu. Zmieścić tyle dobrości dla oka miłośnika teatru w tak małym, skromnym i z pozoru wyrzuconym poza nawias “wielkiego dziania się” miejscu, to naprawdę wielka rzecz. A ty Zielony Wiatraku kręć się, kręć, to już siedemnaście lat przecież…
Anna Kołodziejska
Teatralia Trójmiasto
scenografia: Elwira Twardowska,
muzyka: Paweł Nowicki
obsada: M – Marek Brand, D – Jacek Majok
Ostatniego dnia (7.05) zobaczyć będzie można spektakl „Busz po polsku” Teatru Realistycznego ze Skierniewic.
Jedną z najciekawszych propozycji spoza nurtu „teatru potrzebnego” był projekt Teatru Realistycznego ze Skierniewic, inspirowany zbiorem reportaży Ryszarda Kapuścińskiego z polskiej prowincji, pisanych w latach 1958–1961. „Busz po polsku” ukazuje wywołany lekturą proces ożywiania wyobraźni.
Na projekt składała się ekspozycja fotografii oraz pokaz teatralny. Zdjęcia robione były głównie na terenie Warmii, blisko Węgajt. Słowo „wystawa” nie do końca oddaje sposób, w jaki zaistniały one w krajobrazie warmińskiej wioski. Odkrywało się je, idąc powoli ku Godkom od strony Węgajt albo Pupek. Kierunek zwiedzania nie był zaznaczony. Zdjęcia, opatrzone cytatami z kolejnych opowiadań Kapuścińskiego, intensywnie oświetlane przez słońce, wisiały na płocie, stodole, pomiędzy dwoma przydrożnymi słupami, objawiając się nie na sposób wystawowy, a raczej performatywny. Twórcy nazwali je „animowaną fotografią” albo „fotografią inscenizowaną”, co oznacza, że elementy prawdziwe zostały na nich zestawione z wytworzonymi, a aktorzy z przygodnymi modelami-amatorami. Na fotografii z Cisówki pojawił się na przykład potomek Łukszy, o którym pisał Kapuściński, oraz ludzie ze wsi, którzy uczestniczyli w otwarciu stacji, opisanym w reportażu „Daleko”.
Komentarz teatralny do wystawy wydobył z prozy Kapuścińskiego jej poetycki, skupiony na szczególe sposób opisu. Na dwóch kotarach wyświetlane były wizualizacje, które przenikały się z działaniem aktorów. Warto podkreślić, że słowo i ruch nie były wobec siebie tautologiczne. Ruch był samodzielnym nośnikiem znaczeń.
Kilka obrazów zapadło mi w pamięć. Na przykład „Reklama pasty do zębów”, będąca zapisem wieczorku tanecznego gdzieś niedaleko Ełku. Na dwóch ekranach wiejska dyskoteka w remizie. Widać tańczące pary, a przestrzeń gry zalewa, tak jak u Kapuścińskiego, światło czerwone i niebieskie. To już współczesna wiejska dyskoteka. Dziewczyny w ciemnych okularach tańczą solo, czekając, aż wreszcie ktoś podejdzie. W stodole teatralnej dołączają do nich osoby z widowni, tak jak zwykle dzieje się to podczas wieczornych potańcówek w Teatrze Węgajty. Ostatnia scena rozstawiania butów, w którą również wciągnięta została publiczność, nawiązywała do „Chrystusa z karabinem na ramieniu”. Kapuściński napisał tam: „[…] po latach chodzenia boso przychodzi jednak dzień, kiedy człowiek może założyć buty i nie bać się, że idąc po ziemi, zostawia na niej swój ślad”.
Projekt Realistycznych z pozoru nijak się miał do pozostałych festiwalowych propozycji. Robert Paluchowski w rozmowie, która odbyła się po spektaklu, odnalazł jednak punkt styczny. Kapuściński był artystą kompletnym, którego dzieło nie rozmijało się z obrazem jego samego jako człowieka. W ten sposób zostało wyartykułowane nigdzie nie spisane hasło programowe twórców skupionych wokół węgajckiej wioski.
Kamila Paprocka
Dodaj komentarz